27 sierpnia 2019

Marzenia o lataniu – Sisley Eau d'Ikar


Jeśli zapach nazywa się Ikar, to nie sposób nie odnieść się do mitologii.

Historia ojca i syna, trapionych tęsknotą za ojczyzną. Ich prośba o opuszczenie wyspy, na której przebywają, pełniąc posługi królowi, spotyka się z odmową władcy. Zbyt wiele tajemnic zostało wyjawionych. Powierników najlepiej zatrzymać przy sobie, zwłaszcza jeśli dysponują wyjątkowymi umiejętnościami twórczymi. Pomysłowość wielkiego konstruktora (ojca) po raz kolejny daje jednak o sobie znać i wymyśla on sposób ucieczki. Z ptasich piór spojonych woskiem tworzy skrzydła, na których mają opuścić strzeżony ląd. Przed ucieczką przestrzega wszakże syna przed niebezpieczeństwem związanym ze zbyt wysokim lotem.

Wszyscy znamy tę opowieść. Wiemy też, jak się kończy. Nieostrożność prowadzi do tragedii. Realizacja marzeń poza rozsądek może być zgubna.


Zapach Sisley Eau d'Ikar to jednak inna historia. Nie mamy tu bowiem do czynienia z lotem i upadkiem. Wzbijamy się co prawda w powietrze, kierujemy ku słońcu, ale wosk, choć mocno rozgrzany słonecznym żarem, nie topi się. Będzie nam dane długo szybować. Przez wiele godzin.

Eau d'Ikar to perfumy cytrusowe, aromatyczne i drzewne. Jest to pachnidło bogate i wyjątkowo dobrze skonstruowane, zdecydowanie lepiej od skrzydeł mitycznego bohatera. Zapach rozpoczynają aromaty cytryny, gorzkiej pomarańczy i świeżo startej marchwi. Nuty te stopniowo przechodzą do ciepłego (ale niesłodkiego), kremowego i słonecznego serca. Za ten efekt (odrobinę woskowy i pudrowy) odpowiadają przede wszystkim irys i żywica mastyksowa – ta druga nuta wyjątkowo rzadko wykorzystywana jest w kompozycjach perfumeryjnych. Finalne akordy zbudowane są natomiast wokół wetiweru, ambry i ciepłego drewna sandałowego. Warto podkreślić, że w bazę, podobnie zresztą jak i we wcześniejszą fazę, wkraczamy nieśpiesznie i dyskretnie. Wszystko jest tu bowiem spójne, krągłe i doskonale skomponowane. Jestem zachwycony.




Twórca: Laurent Bruyere

Nuty zapachowe
Nuty głowy: cytryna, bergamotka, pomarańcza, nasiona marchwi
Nuty serca: żywica mastyksowa, irys, jaśmin, herbata, przyprawy, nuty zielone, trzcina
Nuty bazy: wetiwer, ambra, sandałowiec

Wszystkim nam wolno marzyć.

24 sierpnia 2019

Tarta budyniowa


Sezon na maliny i borówki jeszcze trwa. Korzystajmy póki możemy. Nie trzeba się napracować, by osiągnąć smaczny (i miły dla oka) efekt. Co więcej, poniższy przepis można modyfikować i ciasto przygotować z truskawkami (wciąż można kupić bardzo smaczne rodzime truskawki), jeżynami, porzeczkami czy jagodami. Sami wybierzcie wariant, który wam bardziej pasuje (lub stwórzcie własną wersję tej tarty). Dodam tylko, że ciasto najlepiej smakuje mocno schłodzone, dlatego przed podaniem najlepiej będzie je umieścić na kilka godzin w lodówce.


SKŁADNIKI
250 g mąki pszennej
50 g cukru pudru
1 jajko
150 g masła
2 opakowania budyniu waniliowego (bez cukru)
3 łyżki mąki pszennej
1 l mleka
200 ml wody
4 łyżki cukru
100 g malin
100 g borówek
cukier puder do dekoracji


1. Przygotować kruche ciasto. Mąkę oraz cukier puder posiekać z masłem. Dodać jajko i zagnieść ciasto. Z ciasta uformować kulę. Schładzać ją w lodówce przez 1 godzinę.

2. Przygotować budyń. Mleko zagotować. Do gotującego się mleka dodać 4 łyżki cukru oraz rozrobione w wodzie 2 opakowania budyniu waniliowego i 3 łyżki mąki pszennej. Gotować aż masa zgęstnieje.

3. Ciasto rozwałkować na okrągły placek. Wyłożyć nim formę do tarty (30-32 cm średnicy). Na ciasto wylać budyń (nie musi być przestudzony). Piec w temperaturze 180 °C przez 40 minut. Upieczone ciasto ostudzić. Schłodzić w lodówce.

4. Przed podaniem na tarcie ułożyć maliny i borówki. Całość posypać cukrem pudrem.




22 sierpnia 2019

Mufinki z borówkami

 

Mufinki – przepis idealny. Szybki i niezawodny. Śmiało można eksperymentować z dowolnymi dodatkami. Na zdjęciach wersja biała z kawałkami gorzkiej czekolady i borówkami, polana mleczną czekoladą. Długo szukałem, ale znalazłem. Michalino, dzięki przeogromne! W zasadzie to wpis powinien mieć tytuł: Mufiny Michaliny. Poniżej przedstawiam wersję oryginalną przepisu.


SKŁADNIKI (12 sztuk)
5 łyżek cukru
2 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka sody
2 łyżki kakao w proszku
szczypta soli
1 jajko
1 szklanka maślanki/kefiru
1/2 szklanki oleju
(rzepakowego lub słonecznikowego)
1 tabliczka białej czekolady
(lub 2 a nawet 3)

*szklanka o pojemności 250 ml


W wersji przedstawionej na zdjęciach zamieniłem białą czekoladę na gorzką, kakao na mąkę i dodałem 100 gramów borówek. Gotowe babeczki polałem mleczną czekoladą. Proponuję jednak zacząć od wersji pierwotnej, zachwycić się nią, a później modyfikować (lub nie) i wypiekać, wypiekać, wypiekać... 

1. Piekarnik nagrzać do temperatury 180°C. Tak, zdecydowanie zaczynamy od włączenia piekarnika. Zanim się nagrzeje, mufinki będą przygotowane i gotowe do pieczenia.

2. Wymieszać suche składniki – mąkę, cukier, kakao i sodę. Dodać połamaną na małe kawałki czekoladę.

3. Dodać pozostałe składniki – jajko, olej i maślankę. Całość wymieszać, aż wszystkie składniki się połączą (ale nie musi to być konsystencja jednolita, wystarczy kilka razy zamieszać łyżką i już). Jeśli chcecie dodać owoce, to właśnie w tym momencie – dodajcie i ponownie zamieszajcie masę.

4. Ciasto przełożyć do papilotek (12 sztuk), napełniając je do pełna. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec 23-25 minut. Mufinki powinny wyrosnąć i być sprężyste przy dotknięciu. Ostudzić (jeśli dacie radę powstrzymać się od natychmiastowego ich zjedzenia). Ewentualnie polać czekoladą.



20 sierpnia 2019

Mgliste wspomnienia – Gucci Mémoire d’une Odeur


Odkąd Alessandro Michele został dyrektorem kreatywnym Gucci, a Alberto Morilles głównym twórcą zapachów tej marki, jej pachnidła zdecydowanie nabrały charakteru. Kierunek, który wspólnie obrali, wydaje się zbieżny z poczynaniami Toma Forda, który zasiadał za sterami Gucci przez całe lata 90. ubiegłego wieku oraz kilka pierwszych nowego tysiąclecia i zaprezentował światu takie zapachy, jak chociażby Gucci pour Homme, Gucci Rush czy Envy – wszystkie z nich weszły do perfumeryjnej klasyki, często niestety znikając ostatecznie z powszechnej sprzedaży z powodu braku ich rentowności. Podobny los wróżę współczesnym pachnidłom spod szyldu Gucci. Wszak są to zapachy umykające obecnym trendom, nowatorskie i często dość trudne w odbiorze. Obym się mylił.

Olfaktoryczny statek Michele'a zdecydowanie płynie pod prąd. W ciągu ostatnich lat doczekaliśmy się takich kreacji, jak Gucci Guilty Abosulte, Gucci Guilty Abosulte pour Femme, Gucci Guilty Cologne pour Homme (wszystkim zdecydowanie należy się więcej słów, o czym mam nadzieję już wkrótce) czy też pierwszej niszowej linii zapachów marki – The Alchemist's Garden (o wspaniałych flakonach i trochę mniej wspaniałej, acz zacnej zawartości). Z Mémoire d’une Odeur jest nie inaczej.


Mémoire d’une Odeur rozpoczyna się rumiankiem i gorzkimi migdałami. Bardzo nietypowy początek, jakiego próżno szukać nawet wśród perfum niszowych. Nuty otwarcia są jednak dość zachowawcze, nie krzyczą, delikatnie tylko drgają na skórze. Zbyt delikatnie. Migdały są lekko zwietrzałe, nie pochodzą z tegorocznego zbioru, raczej sprzed kilku lat. Dawno temu ktoś nieszczelnie je zapakował, nieumiejętnie przechowywał i niechcący pozwolił aromatowi ulecieć. Z rumianku też już ktoś wcześniej przyrządził napar. Żal było wyrzucić, więc zaparzono ponownie. Pachnie niemrawo. Jaśmin w sercu kompozycji jest mało kwiatowy, bo i bukiet niewielki. Kwiatów co prawda nazbierano wiele, lecz zanim znalazły się w wazonie, większość płatków opadła. Pozostałe też ledwo trzymają się łodyg, stopniowo spadając na stary, drewniany stół, na którym ustawiono wazon. Na stole tym stoi także filiżanka ze stygnącym rumiankowym naparem, leżą zwietrzałe migdały, a nawet okruchy waniliowego ciasta. A kurz, który na nie opada, dodatkowo tłumi resztki wonności. I tak pachnie nowy zapach Gucci. Mémoire d’une Odeur sprawia wrażenie utkanego w całości z nut z odzysku. Jakby ktoś już wcześniej ich używał, wziął, co najlepsze i przekazał dalej, licząc, że na coś jeszcze mogą się przydać.

A może takie są nasze wspomnienia? Bardzo ulotne, z czasem blednące, ciche i niewyraźne. I po wielu latach pozostaje nam tylko powidok wydarzeń, o których chcemy pamiętać. I pamiętamy tak, jak potrafimy. Tak, jak to możliwe.



Twórca: Alberto Morillas

Nuty zapachowe
Nuty głowy: rumianek, migdały
Nuty serca: jaśmin, piżmo
Nuty bazy: wanilia, cedr, sandałowiec

Zdjęcia: oficjalne zdjęcia kampanii promującej Mémoire d’une Odeur

Mówią, że uniseks. Czyli jak cała reszta zapachów (przynajmniej dla mnie). 

18 sierpnia 2019

Zanurz się w różanym mroku – Montale Black Aoud


Historii ciąg dalszy.

Podczas pierwszej wizyty we wrocławskiej Perfumerii Quality do testów nadgarstkowych wybrałem dwa zapachy Montale – Black Aoud oraz Greyland. Blottery blotterami, ale sprawdzić trzeba było jak ta nowa dla mnie (i przy pierwszym spotkaniu dość wątpliwa) materia perfumeryjna zachowuje się na skórze. Na mojej skórze. Tego drugiego zapachu zupełnie nie pamiętam. I mimo, że wąchałem go później kilkukrotnie, nigdy nie udało mi się zapamiętać ani nut, ani wrażeń, jakie we mnie wywołał. Być może dlatego, że początkowo okoliczności poznawcze zdominował Black Aoud. I to jak! Pochłonął mnie całego, niemalże odurzył. Ma ten zapach bowiem moc zabójczą i potrafi narzucić się otoczeniu, nie idąc na żadne kompromisy. Niekoniecznie mi to odpowiadało na początku naszej znajomości.


Black Aoud to przede wszystkim mariaż róży z drewnem agarowym (oudem) – połączenie, które weszło już do perfumeryjnej klasyki, najpierw niemrawo szukając miejsca na salonach, by ostatecznie przetoczyć się jak tornado przez wszystkie olfaktoryczne bankiety. W przypadku Montale duetowi towarzyszy paczula i labdanum. Zgodnie z oficjalnym opisem całość uzupełniają nuty mandarynki (której w kompozycji nie czuję) i piżmo (którego prawie nie czuję). Wyczuwam natomiast drzewo sandałowe i kadzidło.

Zapach jest mroczny, ciężki, niemalże gęsty i tłusty (tłusty jest w zasadzie dosłownie, co świadczy o znacznej ilości użytych do jego produkcji olejków). Przez cały czas jego trwania po aplikacji (a mowa tu nie o kilku, lecz kilkunastu godzinach) na skórze rozgrywa się walka pomiędzy różą a oudem. U mnie częściej dominuje kwiat, w odsłonie nader orientalnej i ciemnej, wręcz lekko podsuszonej i przybrudzonej. Wtóruje mu paczula, dodając mocy i ciężaru. Efekt jest taki, jakby ktoś bukiet róż wstawił najpierw na kilka dni do piwnicy, a później przeniósł je na strych i pozwolił im w samotności się zasuszyć. Zawiesisty oud, który sam w sobie jest efektem przegranej drzewa aloesowego z atakującymi je grzybami i bakteriami, ustępuje róży. I nie chce być inaczej. I ja z tym nie dyskutuję.



I jeszcze jedna kwestia – flakon. Wiele osób zarzuca flakonom Montale toporność, niezgrabność, tandetność materiału, o brzydocie nie wspominając. Będę z tym polemizował. A w zasadzie to niech z tym polemizują moje zdjęcia.


Twórca: Pierre Montale

Nuty zapachowe: mandarynka, róża, paczula, oud, labdanum, piżmo, drzewo sandałowe, kadzidło

Aplikować z umiarem.

16 sierpnia 2019

Perfumy – z Odrzańskiej do Grasse

Słów kilka o tym, jak zaczęła się moja przygoda z perfumami. A zaczęła dość nietypowo...


Chłodny i pochmurny listopadowy poranek – poniedziałek, godzina ósma rano. Zajęcia z języka angielskiego, tuż przed rozpoczęciem pracy. Nazwy przerabianego podręcznika nie pamiętam, coś z zakresu języka biznesowego, wszak kurs opłacany był przez pracodawcę. Rozdział poświęcony marketingowi międzynarodowemu. Zadanie – studium przypadku, dotyczące wprowadzenia nowego produktu na rynek globalny. Tak, produktem tym były perfumy. Brzmi zachęcająco? Niezbyt. Ale bez tej sytuacji nie zrodziłoby się zaciekawienie, które dało początek mojej wielkiej pasji, jaką obecnie są perfumy. Prowadząca zajęcia wspomniała bowiem o pewnej perfumerii na ul. Odrzańskiej (rzecz dzieje się we Wrocławiu), która w swojej ofercie ma zapachy dziwne i drogie, ze wskazaniem na dziwne. Kto by chciał coś takiego kupować, a tym bardziej używać? – podsumowała. Nietypowe? Dziwne? Hmmm... To wystarczyło, by wzbudzić moją ciekawość. Postanowiłem owo miejsce* odwiedzić i osobiście zmierzyć się z tą osobliwą materią. Po pierwszej wizycie przyznałem rację lektorce – no ja z takimi zapachami obcować nie chcę i nie będę. Intensywne, przenikliwe, wręcz przeszywające, no i przede wszystkim nie dla mnie. Jednak wrażenia, jakich doznałem, nie mijały i wracały, wracały, wracały. Zaraz, pytałem sam siebie, ale czy w sztuce nie o to właśnie chodzi, by dogłębnie dotykała? By nie pozostawiała obojętnym i poruszała? Nie wiem, znawcą sztuki nie jestem. Jedno wiem jednak na pewno – chcę doświadczać rzeczy pięknych. A od tamtej pory chcę doświadczać perfum. Na szczęście na jednej wizycie w tej wrocławskiej perfumerii się nie skończyło.

* Perfumeria Quality, ul. Odrzańska 17






Zdjęcia zrobione zostały w Grasse - mieście niezwykle ważnym dla przemysłu perfumeryjnego (chyba jednak wolę określenie: dla sztuki perfumeryjnej; tak, zdecydowanie wolę to określenie). Pierwsze spotkanie z tym miastem było takie, jak moje pierwsze spotkanie z perfumami artystycznymi. Innymi słowy – nie takie, jakbym tego chciał. Ale o tym innym razem. W tym roku wybieram się tam po raz kolejny.

15 sierpnia 2019

Przeprowadzka / nowy blog

Po kilku latach przerwy postanowiłem powrócić do pisania bloga. Postanowiłem również podzielić się innymi moimi zainteresowaniami. Wszystko w nowej odsłonie graficznej, na kartach nowego bloga, ale wciąż z tym samym autorem.

Na toutsentbon.blogspot.com znajdziecie wszystkie przepisy opublikowane do tej pory na lukrempolane.blogspot.com. Na nowym blogu zamieszczać będę, oprócz przepisów kulinarnych (tym razem nie tylko tych słodkich), także recenzje perfum, książek, zdjęcia z moich podróży – wszystko to, co mnie pasjonuje i czemu chętnie oddaję swój czas wolny. Tout sent bon! Wszystko pięknie pachnie! Zapraszam serdecznie i życzę miłej lektury.